Po "Damach i huzarach" kolejna uczta - "Straszny dwór". Nacieszyć się nie mogę z tej inicjatywy by transmitować w tv czy internecie spektakle dla tych co nie zawsze mogą przyjść do teatru (choć zdaję sobie sprawę z konsekwencji ekonomicznych dla teatru).
Dzisiejsze przedstawienie bardzo mi się podobało, chociaż angielski reżyser spojrzał na tę operę odmiennie niż w 1998 r. Andrzej Żuławski. Wtedy - bo miałam to szczęście oglądać 7 przedstawienie - byłam nim zachwycona! Wspominam które to było, bo bardzo szybko zdjęto je z afisza. Głównym powodem było "okrojenie" muzyki ale myślę, że kontrowersyjne pokazanie polskiego piekła też miało swój udział. Ja byłam niezmiernie poruszona przedstawieniem. Może to mało istotne ale do dziś pamiętam jak ściskało mi się serce przy scenie kobiet z przezroczystymi wózkami z "dziećmi" których serduszka tętniły czerwonym światłem. Nie zapomnę tej sceny chyba do końca życia.
Kolejnego "Strasznego dworu" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego nie widziałam. Nie złożyło mi się pojechać do Warszawy choć chciałam obejrzeć operę ze względu na podobno świetne kostiumy Zofii de Ines. Uwielbiam jej kostiumy ( ostatnio podziwiałam je w "Kumoszkach" w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim). Tak na marginesie - p. Zofię miałam okazję poznać osobiście dawno temu w teatrze w Zakopanem, urocza osoba. Czekaliśmy razem na przedstawienie. Ja byłam z 3 swoich dzieci a p.Zofia sama nas zagadnęła i chwaliła dzieci, że tak grzecznie i cierpliwie czekają na rozpoczęcie spektaklu. To była przemiła rozmowa.
Dzisiejsze przedstawienie osadzone w latach dwudziestych jednak inne niż to postyczniowe Żuławskiego.
Tak się cieszę z dzisiejszego wieczoru. Pozdrawiam