Pani Krystyno,
dziękuję.
A za tym dziękuję jest długa cisza; długa, lecz zupełnie niekrępująca.
A po tej ciszy są tysiące słów, które rwą się do Pani, pchają na usta (a właściwie na palce), przepychają.
Wiedziałam, że wrócę na pożegnalną BB. Że przyjadę z Pragi (gdzie wylądowałam na jakiś czas), że nie wrócę do domu (Mama się wścieknie), ale na BB wrócę, bo to przecież "przyczyna dosłownie wszystkiego".
Zadzwoniłam do domu, powiedziałam: "Wracam do Polski na chwilę. Ale do Warszawy". Babcia krzyknęła do słuchawki: "Na białą?!" (dla Niej odkąd zaczęła się moja miłość do BB, każdy spektakl jest BB), więc odkrzyknęłam: "Na białą!". Nikt nawet się nie zdziwił, zapewniłam ich zresztą, że wrócę przecież w grudniu, zahaczając jednak wcześniej o... Teatr.
Chrzestna zawołała: "Wracaj do domu, wariatko!", a Mama zupełnie spokojnie odpowiedziała jej: "Nie wiesz? Przecież ona wracając tam do teatru, wraca właśnie do domu...". To cudownie, gdy ludzie, których się kocha nad życie, potrafią zrozumieć nasze wariactwa i - pomimo przecież wewnętrznego buntu - zaakceptować je.
Dziękuję więc Pani - nie tylko za BB, ale za to poczucie bezpieczeństwa, jakie dają mi Pani teatry, za sztuki, które przynoszą spokój i wnoszą jednocześnie niepokój do życia, za to, że wracam stamtąd zawsze już nie taka sama.
To jeszcze nie koniec. Bo jak śpiewa pani Stanisława Celińska: Spotkamy się wszyscy, bo nic się nie kończy, lecz w dobro obraca się.
Pozdrawiam już z Pragi - z obolałym gardłem i gorączką (nie wiem czy z wrażenia, czy zaczynającego się przeziębienia), z sercem na dłoni, z "Białą bluzką" na kolanach, z kieliszkiem wódki na stole (Ja nie mam żadnej sprawki z wódką, nie mam i nie będę miała. Ale dziś muszę za(pić)bić te wirusy i pozostałości wczorajszego smutku)
Iga
Gdzieś podczas mojej zapłakanej drogi z Warszawy do Pragi.