Pani tak ciągle na tych próbach, scenach, w salach, pomieszczeniach, to ja trochę chlorofilu i przestrzeni załączam...
a to, co zostało z "agencji towarzyskiej" grającej w M-Ż...
i fragment tyczący się "Białej bluzki", taki może...przedpremierowo edukujący:
"Kameleon zawodowiec" M.Grygo, B.Michalak
[fragment]
Agnieszka Osiecka była bodaj najważniejszą naszą poetką piosenki. Mało kto pamięta, że
pisała również prozę - opublikowała kilkanaście powieści, ale, jak sama mówiła z przekąsem,
jedynie jej bajki dla dzieci zyskiwały uznanie i to tylko u niektórych dorosłych... Jednak
przynajmniej jedna jej powieść zyskała powszechne uznanie, głównie dzięki adaptacji
scenicznej. Była to "Biała bluzka".
- Moją małą powieść pod tytułem "Biała bluzka" zaczęłam pisać w 1983 roku - wspominała
Agnieszka Osiecka. - Jej bohaterką była dziewczyna, która za dużo chce, można powiedzieć:
dzika dziewczyna. Jest w stanie żyć tylko w ogniu. Jeżeli zabawa, to szalona, jeżeli miłość to
olbrzymia, jeżeli przyszłość to fantastyczna.
Jak się czuje taki człowiek, w otoczeniu, w którym obowiązują odruchy stadne? Czuje się
fatalnie. Szamoce się jak ćma w świetle gasnących świec. Jak reaguje świat na takiego
człowieka? Nazywa go chorym. Odtrąca go, oczywiście. Przypomnijmy sobie, w jakim
świecie żyła "dzika dziewczyna" w roku 1983. Była to Warszawa, po której krążyły patrole
ZOMO. Trwały aresztowania. W co drugim domu odbywały się rewizje. Miejsce młodej
dziewczyny było albo w podziemiu, albo wśród ludzi kompromisu. Dziewczyna, która
biegnie za własnym horyzontem, musi się poczuć wśród owych wyborów jak wśród owych
gasnących świateł.
Elżbieta - z jednej strony szalona pijaczka, wariatka ze słońcem we włosach, a z drugiej
znakomicie ułożona pedantka - była mieszaniną wielu postaci. Wyposażyłam ją także w moje
cechy: jakąś mieszaninę szaleństwa i pedanterii, poczucia humoru i tragizmu. Nadałam jej też
cechy właściwe ludziom chorym. Wykorzystałam tu swoją wiedzę na temat pewnych obsesji i
rozdwojenia jaźni itp., itd. Osadziłam to w typowych realiach stanu wojennego. Wyobrażałam
sobie, że taki temat może bardziej nadawać się do czytania niż na scenę. I właściwie nigdy
nikomu nie proponowałam adaptacji teatralnej.
- Agnieszka dała egzemplarze "Białej bluzki" kilku aktorkom - wspomina Magda Umer - ale
żadna nie umiała znaleźć właściwej koncepcji na sceniczną wersję tego opowiadania. Jako
pierwsza pomysł na monodram miała młoda reżyserka, Kasia Radecka. Trzeba przy tym
pamiętać, że była to połowa lat osiemdziesiątych, kiedy wystawianie tekstu wymagało sporo
odwagi politycznej. To właśnie Kasia pierwsza pokazała "Białą bluzkę" Krysi Jandzie.
Osiecka pisała: "Moja bohaterkę widziałam przecież jako osobę przegraną, nieszczęśliwą,
raczej brzydką, a Janda jest tego całkowitym zaprzeczeniem. Jest kobietą piękną, wspaniałą i
zawsze zwycięską. Kobietą sukcesu w najlepszym tego słowa znaczeniu. O cudownych
zębach, przepięknych nogach, wydawało mi się, że nikt z publiczności nie uwierzy, że moja
bohaterka w wykonaniu Jandy jest kobietą tak głęboko nieszczęśliwą. Moja próżność była
jednak tak pogłaskana, że się oczywiście z rozkoszą zgodziłam. Potem obserwowałam, jak
panie pracowały i muszę przyznać, że nikomu tego nie życzę, bo pracowały jak dwie
krawcowe w furii. Moje drogie przyjaciółki wyszły od detalu i tkały to przedstawienie
szczegół po szczególe. Jak taka krawcowa, którą pamiętam z lat dzieciństwa, która nie robiła
rysunku, tylko wkładała materiał na człowieka i szyła na nim rękaw po rękawie, falbankę po
falbance. W efekcie powstało przedstawienie, z którego jako autorka byłam bardzo
zadowolona".
- Nie jestem pewna - mówi Janda - czy "Białą bluzkę", spektakl, który przyniósł mi - nie
wiem, jak to nazwać, w każdym razie wiele gorących uczuć ze strony widowni - można w
ogóle uznać za teatr.
Maszynopis leżał u mnie na parapecie bardzo długo. Nie spieszyłam się z lekturą,
wiedziałam, że Agnieszka dała tekst wielu osobom. Któregoś dnia sięgnęłam jednak na
parapet i przeczytałam. To było fascynujące - tylko Agnieszka umiała pisać takim językiem -
lecz akcja stała w miejscu, brakowało dramaturgii. Mniej więcej w tym czasie Andrzej
Kuryło, animator Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, zaczął mnie namawiać,
żebym przygotowała recital piosenkarski. Musiał namawiać, bo miałam wątpliwości, czy ktoś
wytrzymałby półtorej godziny mojego śpiewania. I nagle przypomniał mi się tekst Agnieszki.
Gdyby tę historię połączyć z muzyką...Poszłam do Magdy Umer. Uwielbiam jej śpiewanie.
Magda ma niezawodny słuch, gust, wielką prostotę i inteligencję. Zostawiłam jej tekst i
poprosiłam, żeby mi dała znać, co o tym myśli.
- Zabrałam tekst - mówi Magda Umer - poszłam do czytelni pewnej biblioteki i zaczęłam
czytać:
"A czy znasz listę podarków, które otrzymał Józef Wissarionowicz Stalin, kiedy ukończył
sześćdziesiąt lat? Cytuję w porządku alfabetycznym: angora perska wysadzana diamentami
wykonana przez robotników tulskich, balon o wadze dwustu tysięcy kilogramów wykonany w
całości z jednego kawałka drewna, ciupaga szmaragdowa służąca do jedzenia kawioru w
warunkach górskich, dywanik pod łóżko o wymiarach czterdziestu hektarów utkany przez
robotnice krajów nadbałtyckich, wazonik szklany połączony z lusterkiem, gwarantowany
motocykl z kryształu, Halina z Brześcia, ikona inkrustowana przez gruzińskie bliźniaczki z
naszej paczki, jońskie morze, korona zapinana z tyłu na suwak mechaniczny, lapsus z lapis
lazuli, łabędź włoski na sześciu łapach całkowicie wykonany przez osiedleńców
mandżurskich, mapa świata wielkości szpilki od kapelusza, Nabuchodonozor żywy
nadziewany treflami, ornat Karola drugiego wykonany w całości przez wdzięcznych
robotników, peruka z kruka, ryś nakręcany na gumce, sowa-ssak, tundra plastikowa naturalnej
wielkości, urynał plastikowy, waciak ze złotogłowiu wykonany przez osadników rumuńskich,
xerograf Fryderyka Drugiego, yeti w czapce całkowicie wypchany przez kołchoźników
okręgu tumskiego, zadora duncan zdetronizowana pozbawiona "i" oraz kropki nad "i", żywa
żaba, źrebię o dwóch głowach.".
- Czytając ten fragment - mówi Umer - śmiałam się tak głośno, że mnie z tej biblioteki
wyrzucili.
Najwięcej problemów przysparzało znalezienie odpowiedniego klucza do adaptacji. O to była
największa walka z Agnieszką, bo ja w poważnym stopniu odchodziłam od tego, co napisała.
Prosiłam, żeby zmieniała niektóre partie tekstu. Z początku rozgniewała się na mnie: jak ja w
ogóle śmiałam "niszczyć największe dzieło jej życia"?! Agnieszka uważała, że to jest jej
najlepsza książka, chociaż wszyscy dookoła ją pytali: "Agusiu, a coś ty za brednie
nawypisywała?". Ale ja powtarzałam: "Nie martw się, będzie dobrze, twoja opowieść
wyprzedzi epokę". A kiedy weszłyśmy w fazę intensywniejszych prób, Agnieszka bardzo się
do naszego projektu zapaliła.
- Magda wybrała - mówi Janusz Bogacki - osiem starych piosenek Agnieszki. Powstał też
jeden nowy tekst - "Międzyczas" - do którego napisałem muzykę. Najwięcej problemów
przysparzał utwór finałowy. Magda chciała, żeby Krysia zaśpiewała dawny utwór Agnieszki
"Widzisz mała", ale tekst nie do końca pasował do całości przedstawienia. Agnieszka, słysząc
te słowa, usiadła i w ciągu kilku minut napisała nowy, fantastyczny tekst.
- Ten nieporządek, który był w jej, Agnieszki, życiu - mówi Andrzej Wajda - w jakiś sposób
odbijał się w dramaturgii, którą uprawiała. Te wszystkie utwory, które napisała dla teatru, są
urocze przez to, że tak straszliwie niekonsekwentne. Nigdy nie pomyślałem, że mógłbym
wyreżyserować taki spektakl. On ma zupełnie inną, kobiecą logikę. Myślę, że gdyby
próbować zastosować jakieś zdrowe, męskie podejście, trzeba by ten utwór w jakiś sposób
zepsuć, zniszczyć...
- Dzień przed premierą przyszedł na próbę Andrzej Wajda - mówi Janda - obejrzał i
powiedział, że nie powinnam tego grać. Jest to rola dla kogoś, kto nie może dać sobie rady
sam ze sobą, a więc nie dla mnie. Pierwszy raz nie posłuchałam Wajdy. Zagrałam inaczej, niż
widział tę postać Andrzej. W moim wykonaniu dziewczyna na pewno wyjdzie z kryzysu,
zmieni swoje życie. Myślę, że to dlatego widzowie polubili ten spektakl. Gdybym grała
osobę, która już się nie uratuje, jak mówił Wajda, nikt by nie przyszedł. Widziałam kiedyś w
telewizji fragment przedstawienia o narkomance, skompilowanego z autentycznych tekstów.
Aktorka płakała naprawdę, nawet się usmarkała. Uwierzyłam jej w stu procentach - i
przestraszyłam się. Zdałam sobie wtedy sprawę, że jeśli zagra się sytuację krańcowo
dosłownie, nie wolno ludziom tego pokazać, bo się będą bali. Aktor nie może do
kumentować nieszczęścia, to nie jest jego zadanie, on ma widza przed nieszczęściem ratować.
Nie wolno odbierać nadziei; w banalnych sformułowaniach, że trzeba bronić postaci, w
istocie chodzi właśnie o to. Nie odbierać nadziei: na tym opiera się cała moja aktorska wiara.
- Nie jestem w stanie opisać, jakie reakcje wywołał nasz spektakl - wspomina Magda Umer -
Zarówno wśród krytyków, jak i publiczności. To było czyste szaleństwo... Ludzie
przychodzili do teatru po sześć, siedem razy. Młode dziewczyny jeździły z Krysią po całej
Polsce, znając tekst na pamięć. Gdziekolwiek grany był cały spektakl, zawsze odniósł
ogromny sukces.
- Trafiłyśmy chyba - mówi Janda - Agnieszka, Magda i ja, w stan ducha młodego pokolenia,
pewnej formacji, która nie widziała przed sobą żadnych perspektyw. Dziewczyny
identyfikowały się z tamtą z "Białej bluzki". Ich depresja nie miała tła alkoholowego, ale stan
niezgody i wyobcowania znały doskonale.
- Graliśmy ten spektakl w różnych miastach - mówi Janusz Bogacki - i wszędzie było tak
samo: przed wejściem na scenę rozgrywały się dantejskie sceny. Dziewczęta usiłowały
wyłamać drzwi, wejść przez okno, przez toaletę, mdlały. Mało kto przychodził przyciągnięty
jedynie nazwiskami Jandy czy Osieckiej. Wielu przyciągała legenda, w jaką obrosło to
przedstawienie.
Życzę niczym niezmąconej przyjemności z ponownego spotkania z Elżbietą i trzymam kciuki, by była to bardzo udana premiera, pod każdym względem.
AAAAAAAAA ja bardzo lubię Pani felietony! WPROST kupowałam regularnie, teraz będę to robić z jeszcze większą przyjemnością.
Serdeczności,
Natalia