Pani Krystyno,
Poznań donosi, że Shirley cudna. Mam nadzieję, że Pani też było tam u nas miło.
A ja po każdym kolejnym spektaklu, zwłaszcza widzianym po raz pierwszy, mam jakąś naturalną "potrzebę" podzielenia się refleksjami.
Zawsze ciężko zacząć, nigdy nie wiem od czego. A gdy sztuka nie wprawia w euforycznie dobry nastrój i nie można sobie na początek "powzdychać" z radosnego zachwytu, to już w ogóle.
Odnośnie zachwytu, to choć nie radosny, pojawił się. Spektakl mocny, dobry, naprawdę dobry.
Kwestię nagłośnienia tak precyzyjnie już Ania nakreśliła, że nie ma nic więcej do dodania. Zwłaszcza, że siedziałam blisko sceny, więc nie wiem jak było w tylnych rzędach, a z przodu po stronie prawej wszyscy dobrze słyszalni. Choć faktycznie czasami uciekał Pani głos, tak w okolicach biurka.
A sam spektakl... każda z ról świetnie dopracowana, choć żałuję, że nie grała akurat Pani Stachura...nie widziałam jej w tej roli, ale gdzieś podskórnie czuję, że jest ... nie wiem jak to określić - prawdziwsza jako Rachela. Niektórzy potwierdzają moje przypuszczenia. Nie wiem skąd to się bierze, ale ona ma "to coś" co chyba ją świetnie predestynuje do tej roli. Pani Landowska nie była zła, ale tak troszkę...beznamiętna. Bez ikry, pazura.
No i to w sumie koniec czepialstwa. Cała obsada super, ale Wassa...rewelacyjna. Jest Pani mistrzynią grania spojrzeniem, twarzą, z pozoru kamienną, a jednocześnie mieniącą się tyloma emocjami, że nie sposób oderwać od niej wzroku. A w tej przestrzeni, na tej scenie, było to chyba tym trudniejsze. Dystans między aktorami duży, granie na dwie strony... Zawsze ktoś, na którymś miejscu, po którejś stronie czegoś nie zauważy, ale to nawet ma swój urok, takie niedopowiedzenie. Ja akurat na swoim miejscu czułam się w pełni "obsłużona". Niesamowite były użyte przez Panią środki wyrazu. Jak już pisałam, spojrzenia...powalające. Takim moim "koronnym przykładem" jest scena przy stole, gdy Liza układa szklanki na tacy, Wassa to obserwuje... Ale jak obserwuje! W dodatku ten tembr głosu, taki matowy...nieznoszący sprzeciwu... Jego siła podkreślona mówieniem praktycznie na jednym poziomie, bez unoszenia się, poza ekstremalnymi sytuacjami...genialne.
A kiedy na scenę wkracza mały Mikołaj... Widać w Wassie kolosalną przemianę, widać jak ciepło się w niej rozlewa. Ukazuje się ta jej ludzka, kochająca strona.
Żeleznow Pana Treli idealny. Ktoś, gdzież zarzucał, że nienaturalnie układa się Pani "pod sznur". Bzdura. Wassa jest bita nie od dziś, nie od wczoraj. Doskonale zna scenariusz, wie kiedy nastąpi "egzekucja" i to rzucenie się na podłogę to najzwyklejszy gest obrony. Przynajmniej ja to tak od razu odebrałam, nie wydaje mi się by błędnie.
No i poza wszystkim...polubiłam tę Wassę...obroniła ją Pani. Nie do końca oczywiście, bo uczucia wywołuje ambiwalentne. Z jednej strony zimna, wyrachowana, despotyczna, z drugiej...matka. Wbrew pozorom kochająca, walcząca o zabezpieczenie rodziny, rozczarowana dziećmi, pokładająca nadzieje we wnuku i pragnąca uczuć, miłości. To pytanie "Czy wy choć trochę mnie kochacie?" pozostawione bez odpowiedzi - rozdzierające. Tak jak moment kiedy Mielników łomem trąca twarz zmarłej Wassy, by sprawdzić czy na pewno umarła. Łomem...w sposób wskazujący na najwyższą odrazę... Przeszywające.
Gratulacje dla całej obsady, dla Pani szczególne. Ukłon najniższy z niskich za poruszenie, za te 'niewygodne' emocje, za natłok myśli po wyjściu z teatru.
No i za miejsce miłych spotkań. Międzymiastowych, międzypokoleniowych, międzynarodowych - forumowych.
A wszystko "przez Panią".
Serdeczności moc,
Natalia
A może tak OCH-teatr?
Wałęsa: Będę mówił 4 godziny jak Fidel Castro