Mój tata dziś powiedział, że na teatr nigdy nie jest za późno i powinnam już dawno pójść na warsztaty, bądź chociaż na Studium teatralne. Jeśli mi się uda, to będę z tych nietypowych aktorek, które nie są chude do przesady, umieją dobrze śpiewać przy tym i ruszać się. Choć raz mnie docenił, nigdy nie mówił mi takich rzeczy, zawsze mówił, że jestem do niczego. Czyżby tymi słowami mnie chciał zmotywować? Chyba jednak nie tędy droga...
Czytam Stachurę, w tych jego wierszach próbuje go zrozumieć, jego cierpienie życia jako życia. Następny pisarz, którego docenili dopiero po śmierci, może za życia taki człowiek jest nikim? Miałam uczyć się sztuki swego czasu "Czekając na Godota", moja pierwsza, trudna. Dzwoniłam do człowieka, który prowadził kółko teatralne, że kogo mam grać, on, że mam umieć wszystko na pamięć. Ciężka sztuka... Czytając "Siekierezadę" czy "Missa Pagana" przekonuję się, że tamto przynajmniej rozumiałam...
I znów się rozpisałam