Dzień dobry pani Krystyno.
Wczorajszy dzień w Warszawie niby służbowy, niby delegacja, ale jak przyjemnie!
Pominę część, a może nawet większość opowieści, bo byłoby to niehumanitarne względem Pani.
Skupię się na polonijnych przygodach.
Tryptyk zaczął się od "Lamnetu". Niestety tylko kawałek, ale za to obejrzany z wielką przyjemnością. Pani Marysia wspaniała.
Część druga - "Pani z Birmy". Wrażenia zanotowałam już właściwie pod wątkiem z prasą, więc nie będę powielać. Powtórzę tylko, że to ważna i bardzo dobra produkcja.
I na deser, wyczekiwane w miłym forumowym towarzystwie, "Ucho, gardło, nóż".
Niesamowity to spektakl. Nie umiem go wcisnąć w żadne ramki, sklasyfikować...
Momentami miałam wrażenie, że widzę Shirley, tyle, że 'po przejściach'. Shirley, którą ostro wyszarpało życie, przez co stała się wulgarna, rozchwiana emocjonalnie, ale nie straciła poczucia humoru. Salwy śmiechu na widowni jeszcze dobitniej potęgowały to wrażenie, jednocześnie paradoksalnie jakoś pionując odbiór, skierowując go na inne tory. Tory życia Tonki. Niepozbieranej, nie umiejącej poradzić sobie z własnymi myślami, wspomnieniami, ze swoim ja i 'tu i teraz'.
Po raz kolejny nie widziałam na scenie Aktorki, tylko Postać, Tonkę. Pani jej nie grała, nic nie naśladowała, nie udawała. Na scenie po prostu była Tonka.
Trzeba mieć niesamowite pokłady wrażliwości i empatii żeby być tak wiarygodnym i autentycznym w odgrywanej roli. Dlatego też pojęcia "odgrywania" i "roli" mi tu absolutnie nie pasują. Do Pani te pojęcia nie pasują.
Należy się Pani wielkie chapeaux bas za fenomenalną umiejętność kierowania emocjami widzów. Uwrażliwienie na czasem ledwo dostrzegalną zmianę intonacji głosu, delikatny grymas, który jest wskazówką, sygnałem zmiany nastroju. Gdyby nie to, można by się czasem pogubić w słowotoku Tonki, utracić orientację w granicach pomiędzy czarnym humorem, a najboleśniejszymi, wstrząsającymi wspomnieniami.
Bardzo wymowny był dla mnie moment kiedy Tonka wyjmuje z kosmetyczki pistolet i odkłada go na kanapę tak zwyczajnie, jakby to była szminka czy perfum. I może właśnie zwyczajność tego gestu nadaje mu takiej siły...nie wiem, ale uderzyło mnie to.
Przyznaję, że z początku dziwnym doświadczeniem było słyszeć taki potok wulgaryzmów. Ale była to tylko krótka chwila. Już kiedy się zapomniało, że jest się w teatrze, a na scenie stoi Aktorka, kiedy z Krystyny Jandy zmieniła się Pani w Tonkę, stały się one integralną, nieodzowną i w pełni uzasadnioną częścią opowieści.
Chyba jednak nie wszyscy to dostrzegli bo starsi państwo, którzy podczas I aktu siedzieli koło nas, na II się już nie pokazali.
Z ciekawostek "z widowni" usłyszałam jak jedna Pani skomentowała spektakl słowami "No, takimi rzeczami powinna się Pani Janda zajmować."
Nie wnikam co autorka tych słów miała na myśli.
Dopowiem tylko, że też się przecież Pani zajmuje. Z rewelacyjnym skutkiem.
Nisko się kłaniam,
N.
P.S.
Dziękuję za sygnowanie Albumu.