Od roku próbuję napisać list do Pani. Nie chcę, żeby to zabrzmiało kokieteryjnie, ale walczę z myślami, że nie powinienem zabierać Pani ani chwili, męczyć swoimi wynurzeniami.
Chciałbym podziękować.
Rok temu byliśmy z moją Przyjaciółką w Teatrze Polonia.
Być może to naiwna historia, jednak ciągle mnie wzrusza: w hotelu, kiedy szykowaliśmy się do wyjścia na spektakl Ona złamała paznokieć. Chciałem pójść do sklepu po pilniczek, zatrzymała mnie słowami: wszystko będzie u Jandy. Pierwsze chwile „Szczęśliwych dni”, Winnie wyciąga z torby pilnik do paznokci! A takich „zbieżności” do końca spektaklu wyłowiliśmy jeszcze wiele. Nigdy nie czułem się w teatrze tak bardzo u siebie. Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie; doskonale pamiętam Pani twarz, kiedy przyszedł czas ukłonów. Do dziś cholernie ściska w dołku. Zresztą – dzień wcześniej na „Rajskich jabłkach” prawie płakaliśmy; Ona, bo Wysocki to najlepsze wspomnienia związane z nieżyjącą przyjaciółką, ja – patrząc na Nią.
Nie potrafię opisać jak bardzo jest Pani dla nas ważna i bliska, we wszystkich odsłonach; w felietonach, filmach, muzyce, teatrze. Uwielbiamy Panią solo i w duecie z Panią Magdą Umer. Jesteście Panie esencją elegancji, wyrafinowanego poczucia humoru, absolutnej klasy.
Nie chciałbym zostać źle zrozumianym, ale dla mnie poznawać Panią to jakby namiastka mitycznych, kawiarnianych czasów, kiedy mężczyźni byli wyłącznie szarmanccy, a kobiety tylko piękne.
Mógłbym pisać bez końca. Bardzo się boję, że nadużywam Pani cierpliwości i cieszę, ze wreszcie wystarczyło mi odwagi na publikację tego listu. Jeszcze raz gorąco dziękuję (również za płytę „LIVE Krystyna Janda w Trójce”, którą jakiś czas temu otrzymałem od Pani). Z niecierpliwością czekam na „Tatarak”.
Serdecznie pozdrawiam
Jerzy