Czysto 'rozrywkowo' do poczytania przy tłustoczwartkowym pączku
N.
Zaskakujące debiuty gwiazd polskiego filmu
Dziennik, czwartek 19 lutego 2009
Holoubek jako Dzierżyński? Stuhr góralem kupującym kradzione drewno? Linda jako anonimowy halabardnik na Barbakanie? Ekranowe początki karier gwiazd rodzimych kina zadziwiają. Wielcy polskiego filmu często zaczynali przygodę z X Muzą od epizodów i dziwacznych ról w obrazach, których dziś nikt nie pamięta. Nie wyłączając samych artystów
O filmowym debiucie Krystyny Jandy „zapomniał” nawet Andrzej Wajda. W czołówce „Człowieka z marmuru” pojawia się informacja, że jest to pierwsza filmowa rola aktorki. Tymczasem odtwórczymi postaci Agnieszki miała już na koncie ekranowy start. W 1973 roku, czyli trzy lata wcześniej, Janda zagrała dziewczynę na weselu w odcinku „Zawiść” serialu „Czarne chmury” Andrzeja Konica. – Byłam wtedy na pierwszym roku w szkole teatralnej. Spędzaliśmy wakacje w Augustowie na jakimś obozie. I cały nasz rok wzięli do filmu. Graliśmy w scenie wesela. To było przedłużenie zabawy, a przy okazji dorobiliśmy sobie – wspomina aktorka.
Okazuje się, że serial o przygodach pułkownika Dowgirda był ważnym tytułem w historii polskiego kina. Na planie „Czarnych chmur” zadebiutował też Bogusław Linda. Największy polski gwiazdor ostatnich lat zaczynał skromnie – zagrał anonimowego halabardnika na Barbakanie.
Bez fajerwerków debiutowali też inni amanci naszego kina. Andrzej Łapicki stawiał pierwsze kroki w filmie w 1946 roku jako towarzysz damulki w kawiarni Kolorowej w obyczajowych „Dwóch godzinach” Stanisława Wohla i Józefa Wyszomirskiego oraz wykonawca wyroku na skrzypku konfidencie w „Zakazanych piosenkach” Leonarda Buczkowskiego. Inny przystojniak, Jan Frycz, debiutował epizodyczną kreacją drukarza „Życia” w filmie o norweskiej żonie Stanisława Przybyszewskiego „Dagny” Haakona Sandaya (1976). Dwa lata później podbił serca nastolatek w serialu „Zielona miłość” Stanisława Jędryki jako lowelas zabiegający o względy Joanny Pacuły, która wcieliła się w córkę sekretarza wojewódzkiego PZPR (Roman Wilhelmi). Marek Perepeczko, wsławiony rolą sprawiedliwego zbója Janosika, zaczynał od ról typów spod ciemnej gwiazdy. Był zbójnikiem gwałcącym Helenę w „Popiołach” Wajdy oraz chuliganem bijącym Konrada w „Sam pośród miasta” Haliny Bielińskiej (oba filmy z 1965 roku).
Zaskakujące są ekranowe juwenilia amantek rodzimego kina. Kalina Jędrusik, pierwsza seksbomba peerelowskiej kinematografii, na której widok żona Władysława Gomułki rzucała kapciami w telewizor, zaczynała rolą Biernackiej, mieszkanki hotelu robotniczego i kochanki niejakiego Mariana („Ewa chce spać” Tadeusza Chmielewskiego, 1957). Rok później była Sonią, pracownicą domu publicznego madame Rose, w „Kaloszach szczęścia”. Zgoła inaczej potoczył się los Grażyny Szapołowskiej. Femme fatale polskiego filmu po raz pierwszy zaistniała na ekranie w charakterze studentki Wrońskiej w „Telefonie” (1974) Sylwestra Szyszki. Z kolei Edyta Olszówka pokazała się w „Psach” Władysława Pasikowskiego (1992). – Pojawiam się w jednym ujęciu jako pielęgniarka. Trudno mnie tam rozpoznać. Byłam 70-kilogramowym czołgiem z trądzikiem na twarzy. Zostawmy ten temat – ucina aktorka.
Niezbyt spektakularnie startowali nestorzy polskiej sceny. Pierwszą rolą Gustawa Holoubka był Feliks Dzierżyński w socrealistycznej superprodukcji o życiu generała Karola Świerczewskiego „Żołnierz zwycięstwa” (1953) Wandy Jakubowskiej. Krystyna Feldman zaczynała od roli dewotki na wykładzie księdza Woydy w adaptacji prozy Igora Newerly’ego „Celuloza” (1953) Jerzego Kawalerowicza. Następnie dała się poznać jako kobieta trafiona w czoło w wojennych „Godzinach nadziei” (1955) Jana Rybkowskiego. Potem była m.in. kobietą wychodzącą z damskiej toalety w barze „Po strzelbą” (komedia „Kalosze szczęścia” Antoniego Bohdziewicza, 1957) i oszustką w hali targowej („Miejsce na ziemi” Stanisława Różewicza, 1959). Z kolei Irena Kwiatkowska debiutowała jako paniusia przed lustrem w „2 x 2 = 4” (1945), propagandówce Antoniego Bohdziewicza piętnującej przeciwników władzy ludowej. Jerzy Stuhr pokazał się filmowej publiczności w komedii muzycznej Hieronima Przybyła „Milion za Laurę” (1971) gdzie wcielił się w syna górala kupującego kradzione drewno.
Sporo zaskakujacych debiutów miało miejsce w filmach wojennych. W „Pokoleniu” (1954) Andrzeja Wajdy pojawili się Mieczysław Kalenik (późniejszy Zbyszko z Bogdańca w „Krzyżakach” Aleksandra Forda kreował tu postać esesmana) oraz Franciszek Pieczka i Wiesław Gołas, którzy zagrali żołnierzy niemieckich na patrolu. – Co ja tam zagrałem? Coś mi świta, że upadałem w kapuście, ale nie jestem pewien. Może kręcę, bo motyw żołnierza w kapuście parę razy się w naszym filmie pojawił – wspomina Gołas.
Świetnie natomiast przypomina sobie filmowy debiut Witold Pyrkosz, który kreował postać „Malutkiego”, szefa oddziału NSZ, w dramacie wojennym „Cień” (1956) Jerzego Kawalerowicza. – Grałem w scenie zamachu na „Malutkiego”. Rzecz działa się w bunkrze zainscenizowanym w studiu filmowym we Wrocławiu. W powietrze wylatywał stół zbudowany z desek przykrytych gazetami. Wyglądało to tak, że asystent kopał jedną z desek, reszta wylatywała w powietrze, a pirotechnik zapalał magnezję. Był dym, huk, fruwały deski. Pamiętam tę scenę bardzo dobrze, bo jedna z desek walnęła mnie w szczękę – mówi Pyrkosz.
Natomiast pierwszą kreację Tadeusza Plucińskiego, który zagrał żołnierza niemieckiego depczącego lalkę na obozowej rampie w „Ostatnim etapie” Wandy Jakubowskiej (1947), należy do najdziwniejszych debiutów: w filmie oglądamy tylko jego nogi. W tym kontekście Stanisław Tym w roli powstańca stojącego w kolejce po zupę („Cafe pod minogą” Bronisława Broka, 1959) wypadł znacznie lepiej. Na ekranie pokazał się tylko przez chwilę, ale za to w pełnej krasie.
Zbigniew Buczkowski, najsłynniejszy niebieski ptak polskiego kina, trafił do filmu, bo mieszkał w sąsiedztwie wytwórni przy ul. Chełmskiej w Warszawie. Debiut miał mocny: brawurową rolą kelnera w kultowych „Dziewczynach do wzięcia”. – Na castingu trzeba było przeczytać na smutno i na wesoło artykuł z gazety o napadzie i kradzieży szafy pancernej, a potem zaśpiewać. Przygotowałem „Pieski małe dwa”, wymyśliłem zwrotkę, zaśpiewałem i jak tylko skończyłem, wiedziałem, że dostanę angaż. Reżyser był zachwycony, wziął nawet potem piosenkę do filmu. Ja z kolei po premierze dostałem w środowisku ksywę wzietą z refrenu. Nikt nie mówił do mnie Zbyszek, tylko „Si bon” – wspomina Buczkowski.
Kwerenda w debiutach polskich aktorów pokazuje, że przez kilka dekad głównym tematem naszej kinematografii była wojna – stąd tyle w zestawieniu ról mundurowych. Ów trend to już przeszłość, zapewne też za parę lat ten tekst wyglądałby zupełnie inaczej. Ale ilustruje też starą prawdę, tyleż uniwersalną i oczywistą, co krzepiącą, że nawet najwięksi zaczynali kiedyś od zera.
Cezary Polak
no i pączek...