Nie lubię egzaminów.
W nerwowym amoku przygotowań do tego teoretycznie „naj”, postanowiłem odsapnąć (byle bym się nie zasapał w tym odpoczywaniu). Policzyłem, że po maturze zdawałem jeszcze czterdzieści siedem egzaminów. To wystarczająco dużo, żeby ich nie lubić.
Przed laty jeden ze studenckich kabaretów obśmiewał egzamin z historii. Po kolejnej nieudanej próbie zadania studentce „trafionego” pytania, profesor pyta w końcu: „Czy Pani w ogóle coś umie?!”. Na co Ona: „Nie wiem, niech profesor próbuje dalej, może się uda!”.
Trafione pytania i przypadek. Nie są li tylko deską ratunku dla tonących niedouczonych abiturientów, studentów, magistrantów, czy innych zdających. Coś na kształt przypadkowości, jakieś zdarzenia losowe o charakterze przyszłym i niepewnym, towarzyszą aurze panującej wokół komisyjnego stołu nakrytego zielonym suknem.
Pamiętam swój egzamin wstępny na studia. Miejsce akcji – piękna stylowa sala KUL-u. Fabuła staje się bardziej wartka w momencie, gdy losuję zestaw, który nie śnił się w najgorszych koszmarach. Dostałem się na te studia (choć ostatecznie wykarmiła mnie wrocławska Alma Mater). Maturę zdawałem w Częstochowie, czym wzbudziłem zainteresowanie i współczucie komisji. Bo to na KUL-u ważna informacja w życiorysie kandydata, takie jasnogórskie znamię. Wystarczyło.
Kilka dni temu rozmawiałem ze znajomą, która od pewnego czasu pracuje w dziekanacie jednej z brytyjskich uczelni. Kiedy wypełniała kwestionariusz osobowy, jej przełożona prosiła, żeby punkt „studia wyższe – magister” przenieść z początku kwestionariusza na sam koniec, tuż przed rubrykę „zainteresowania i hobby”. W zasadzie mogła wpisać to po szydełkowaniu, nikt nie dostrzegłby niczego nadzwyczajnego w takim układzie.
Anglosaski kwestionariusz osobowy na pierwszym miejscu stawia umiejętności, których miernikiem ma być doświadczenie. Model kontynentalny woli system formalno- certyfikacyjny. Czy gorszy? Na pewno mniej pragmatyczny i bardziej stresogenny.
Pani Krystyno, dużo wytrwałości na czas matur – Pani i Synowi!
Czy czeka Go jeszcze kilkadziesiąt egzaminów przed zielonymi stołami, w towarzystwie zestresowanych znajomych, znudzonych egzaminatorów, paprotek i zalakowanych kopert? Tego nie życzę.
Obiecałem sobie, że to będzie mój ostatni egzamin. Czterdziesty ósmy.
Pozdrawiam,
Piotr.