12 sierpnia 2007 19:52
Klary i Hilarego - wszystkiego dobrego
Moi Państwo,
losy spotkały mnie ponownie, po raz któryś w życiu, z moim przyjacielem panem Grzegorzem Skurskim, współtowarzyszem ekranowym z " Człowieka z marmuru" i reżyserem " Pożądania w cieniu wiązów" które zrobiliśmy lata temu dla teatru Tv, oraz trzech filmów dokumentalnych o mnie. Wyznał mi, kilka dni temu, że chciałby pisać stały felieton w jakiejś gazecie. Nie mogłam mu pomóc inaczej jak zaproponować stały felieton tutaj, na tej stronie, dla Was. bardzo sie ciesze i wiel sie spodziewam po tej "współpracy" i tych co poniedziałkowych spotkaniach. Wile dla mnie i dla Was.Pan Grzegorz jest niewątpliwie osobą niezwykła i niekonwencjonalną, każde spotkanie z nim było dla mnie zawsze radością. Bardzo się ciesze ze będę Go gościć tutaj co poniedziałek. Życzę i Państwu długiej i owocnej z Nim przyjaźni.
GRZEGORZ SKURSKI
Reżyser filmów dokumentalnych, fabularnych i widowisk teatru telewizji, scenarzysta, aktor. Był taksówkarzem, pracował w wytwórni materiałów budowlanych, studiował zootechnikę, polonistykę, prawo, anglistykę. Do filmu trafił przez przypadek.
Ważniejsze filmy:
* 1975 - INWENTARZ
* 1976 - PRACA, RZEP
* 1977 - KLUB POD BAZAREM
* 1978 - AKTORKA, >>> TAM I Z POWROTEM
* 1979 - NA PRADZE; PODEJŚCIE;
* 1980 - BALLADA "ROMANTYCZNOŚĆ", PULS 220
* 1981 - ZDERZENIE (fab.)
* 1985 - DROGA DO SZKOŁY
* 1987 - WIEŚ GODKI
* 1996 - KOCHANKOWIE Z MORĄGA, MALARKA
* 1997 - STAN ŚWIADOMOŚCI
* 1998 - PRAWDZIWA HISTORIA (fab.)(żródło www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_skurski_grzegorz
A teraz jak pan Grzegorz przedstawia sie Państwu sam...
„NIC NIE UMIAŁEM, TO ZOSTAŁEM REŻYSEREM FILMOWYM”
Taki tytuł miał artykuł wydrukowany w Ekspresie Wieczornym z 1975 roku
Mam wizytówkę, na której jest napisane Grzegorz Skurski :rzemieślnik- filmowy, telewizyjny, radiowy i teatralny. Kilka słów, jak do tego doszło.
Każdy filmowiec opowiada, że kinem interesował się od pieluszek. Ja zrealizowałem swój pierwszy film mając lat czterdzieści i nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby zajmować się tym zawodem ,jeżeli można tak nazwać to zajęcie. Po moim debiucie wybitny krytyk filmowy Stanisław Wyszomirski przeprowadził ze mną wywiad. Powiedziałem zgodnie z prawdą, że od kiedy mój kręgosłup stracił elastyczność, musiałem rzucić pracę taksówkarza, a ponieważ nic nie umiałem- zostałem reżyserem filmowym. Po zakończeniu rozmowy prosiłem, żeby tego nie publikował, bo przy debiucie będzie to wyglądać pretensjonalnie. Na drugi dzień wziąłem do ręki Ekspres Wieczorny, a tam na pierwszej stronie tytuł ” Nic nie umiałem, to zostałem reżyserem filmowym”.
Po trzydziestu latach pracy nadal uważam, że to nie jest zawód, tylko rodzaj instynktu, który pozwala utrzymać zainteresowanie słuchacza podczas opowiadania historyjek. Zawsze, odkąd pamiętam lubiłem opowiadać anegdoty, głównie z życia, bo one są bardziej nieprawdopodobne od wymyślonych. W pewnym momencie mojego życia, dosyć niespodziewanie zacząłem na tym zarabiać, ale dalej twierdzę, ze jestem tylko opowiadaczem historyjek.
Nigdy nie miałem określonej pasji, której gotów byłbym wszystko poświęcić. Studiowałem na kilku wyższych uczelniach i nigdy żadnej nie skończyłem. Fascynowało mnie zawsze poznawanie nowych ludzi i jazda samochodem. Te dwa elementy zgrały się w najciekawszym zawodzie, który uprawiałem, to znaczy w pracy taksówkarza. Na marginesie dodam, że byłem również murarzem, zegarmistrzem, fotografem, urzędnikiem w banku handlowym, pracownikiem wydziału konsularnego Ambasady Amerykańskiej, kelnerem i pomywaczem w knajpie. Przy okazji pracy z kamerą stawałem od czasu do czasu z drugiej strony, jako aktor, ale głównie dla żartu, albo dla pieniędzy, bo moje kwalifikacje w tej materii są żałosne. Do tego stopnia, ze nigdy bym siebie nie wybrał do żadnej roli. Miałem przygodę aktorską, która była skutkiem pośpiechu realizacyjnego. Otóż, jeden z aktorów, który miał grać w moim przedstawieniu telewizyjnym nie zjawił się na planie. Miał do powiedzenia kilka zdań jako lekarz-poprosiłem o fartuch i wymamrotałem napisany dialog. Nikt nie odważył się zwrócić mi uwagi, bo byłem reżyserem tego widowiska. Dopiero montując nagrany materiał zobaczyłem, że jest to najgorsza rola.
Były też przypadki satysfakcjonujące, ale z innego powodu. Spotkałem kiedyś w wytwórni jednego z wybitniejszych reżyserów filmowych i poprosiłem go o epizod, ponieważ przeżywałem kryzys finansowy. Po paru dniach przy powtórnym spotkaniu powiedział do mnie- idź do kasy, wczoraj grałeś. Nie podaję jego nazwiska ani tytułu filmu celowo, żeby nie przykleić od jego artystycznych osiągnięć etykietki nieuczciwości, w końcu ofiarował mi jałmużnę., której wówczas bardzo potrzebowałem.
Ale wrócę do zawodów, które uprawiałem. Najlepszy i najbardziej satysfakcjonujący był zawód taksówkarza.. Kierowca jest częścią maszyny, która wiezie klientów. Jest bezosobowy, szczególnie dla pasażerów siedzących z tyłu. Widząc tył głowy kierowcy pozwalają sobie na tak intymne rozmowy, które można usłyszeć jedynie w konfesjonale. Do tej pory korzystam z opowieści, które przez dziesięć lat słuchałem.
Moje kontakty z filmem zaczęły się w tamtym okresie. Nocami stałem pod knajpą filmowców i woziłem moich późniejszych kolegów. I tak wmieszałem się w to środowisko. Miałem opinię faceta „rozrywkowego”, ale tym nie będę się chwalił, ponieważ nie ma Polaka, który nie uważa siebie za najlepszego kochanka i kierowcę. Koledzy-filmowcy uwielbiali ze mną jeździć nocą i poznawać uroki zepsutego i rozwiązłego miasta. Te znajomości doprowadziły do pierwszego zetknięcia z kamerą.
Profesor Andrzej Jurga, obecny dziekan wydziału reżyserii Katowickiej Szkoły Filmowej robił absolutorium w łódzkiej Filmówce i zaangażował do swej etiudy taksówkarza i dziewczynę po maturze, która nazywała się Małgorzata Braunek. Na projekcji gotowego filmu zobaczyłem swoją żałosną rolę i powiedziałem sobie- nigdy więcej filmu. Jeździłem taksówką dalej, ale po urazie kręgosłupa musiałem rzucić ukochany zawód, bo lekarze stwierdzili, ze jak będę tyle czasu siedział za kierownicą, to nie będę chodził. Przyjęto mnie do pracy jako głównego technologa do spółdzielni zabawkarskiej. Kierowałem trzema zakładami, które produkowały warcaby i pluszowe misie . Nie było to dla mnie pasjonujące i szukałem kolejnej przygody w moim życiu.
Któregoś dnia podwiozłem Marka Piwowskiego do wytwórni na Chełmską. Marek miał jakąś sprawę do załatwienia i zaproponował, żebym z nim wszedł do wytwórni. Wszedłem tam i zostałem, bo jak mawiał Erich Maria Remarque :”zbiegi okoliczności zdarzają się w życiu i w złej literaturze”
Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]