Może Panią zainteresuje.
Jak gardło?
Pozdrawiam z uśmiechem.
Obrażanie się na polityków to głupota
Nie jestem ani dumny ze sposobu sprawowania władzy przez Jarosława Kaczyńskiego, ani się za niego nie wstydzę. Jako obywatel mogę co najwyżej czuć współodpowiedzialność za wybraną władzę, a więc i opozycję, i zadowolenie bądź przykrość z tego, jak jest sprawowana - pisze w Dzienniku ANDRZEJ SEWERYN.
Jeżeli w ogóle pozwalam sobie publicznie wyrażać pogląd na kondycję polskiej polityki, to muszę uczynić na wstępie kilka zastrzeżeń. Przede wszystkim nie prowadzę żadnej agitacji politycznej. Po drugie, jestem tylko aktorem, nie posługuję się językiem polityki i nie mam politycznych kompetencji. Po trzecie, jestem od Polski oddalony.Oczywiście czytam prasę, staram się śledzić wydarzenia w kraju, ale nie oddychając tym samym powietrzem i nie jedząc tego, co moi rodacy, mam niepełne podstawy do ocen. Sądzę jednak, że nie tylko politycy mają prawo wypowiadać się o polityce. Również ja jako obywatel mający pełną świadomość swej niepełnej wiedzy czuję się uprawniony do formułowania politycznych sądów.Niektórzy mówią: Polityka nie ma wpływu na moje osobiste życie, więc nie warto się w nią angażować. Pewnie jednak jeszcze z kręgów walterowskiego harcerstwa Jacka Kuronia pozostało we mnie wyczulenie na sprawy publiczne. Polska polityka nie jest mi obojętna.
Zapytano mnie niedawno, czy będziemy kiedyś dumni z naszych polityków. A ja myślę, że nie należy tego rozpatrywać w kategorii dumy. Ja mogę być dumny z czegoś, co jest dziełem moich rąk. Nie jestem ani dumny ze sposobu sprawowania władzy przez Jarosława Kaczyńskiego, ani się za niego nie wstydzę. Podobny stosunek mam do przedstawicieli opozycji.
Jako obywatel mogę co najwyżej czuć współodpowiedzialność za wybraną władzę, a więc i opozycję, i zadowolenie bądź przykrość z tego, jak jest sprawowana. Mogę się cieszyć, kiedy Adam Małysz wygrywa, ale nie czuję z tego powodu dumy. To on może być dumny, nie ja. Kiedy duma staje się odczuciem zbiorowym, to znaczy, że dajemy sobą kierować instynktowi stadnemu, a ten jest mi z gruntu obcy. Demokracja to nie są rządy stada. To rządy wielu indywidualności.
Dlatego nie byłem i nie jestem dumny z polityków. Ale bywałem uradowany tym, że rządzą nami pewni ludzie. Na czele tej listy znalazłby się zapewne Tadeusz Mazowiecki, pierwszy niekomunistyczny premier w tej części Europy, a za nim wiele nazwisk innych polityków. Polska nie jest bowiem skazana na porażkę. Nie mieliśmy przecież tylko samych królów idiotów. Cała nasza historia jest naszpikowana wielkimi postaciami czasów wolności i czasów niewoli; czasów rewolucji i czasów pozytywistycznej pracy u podstaw.
Co więcej, byłoby wręcz intelektualnym błędem przesądzać, że wszyscy, którzy dotykali się oficjalnej polityki w czasach PRL, byli łajdakami. Czy był nim np. Józef Tejchma, bez którego - jak mówi Andrzej Wajda - nie powstałby "Człowiek z marmuru"? To również dzięki niektórym ludziom z aparatu PZPR tworzone były pewne dzieła, również antypezetpeerowskie, które stawały się ważnymi elementami w kształtowaniu świadomości obywatelskiej, narodowej i przyniosły nam "Solidarność", a potem wolność.
Dzisiejsze elity rządzące powinny się wreszcie nauczyć, że żadna rzeczywistość ani historia nie są czarno-białe. Życie jest bardziej skomplikowane i trzeba o tym pamiętać, nawet jeśli - tak jak ja - postrzega się tamten system jako bandycki, totalitarny, w którego logikę wpisana była np. zbrodnia w Katyniu.
Kilka lat temu dostałem od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski "Polonia Restituta". Przechadzałem się dumny po salonach polskiej ambasady w Paryżu wśród gratulujących mi ludzi, gdy nagle w kącie ujrzałem kilka osób patrzących na mnie chłodno. Podszedłem, a oni powiedzieli z wyrzutem: ,"Ma pan order Odrodzenia Polski, ale któż go panu dał!". To jest właśnie zupełne niezrozumienie demokracji. Odpowiedziałem im: "Order dostałem od Polski". Moim prezydentem był Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, a dziś jest nim Lech Kaczyński. Tak rozumiem demokrację.
Nie obrażam się więc na wyniki wyborów, nawet kiedy mnie one nie cieszą. Jeszcze głupsze jest jednak podejście tych, którzy nie głosują wcale, myśląc: "Mój głos się nie liczy, nic więc mnie to nie obchodzi, bo i tak nic się nie zmieni". To wyraz skrajnej pychy, taki człowiek bowiem uważa, że gdyby on zagłosował, wszystko by się zmieniło. Jeśli on poprze kandydata X, to cała Polska powinna go popierać. Ale demokracja uczy nas pokory: jesteśmy kroplą - bardzo ważną, lecz tylko kroplą. I tym demokracja różni się od totalitaryzmu, w którym krople nie liczyły się wcale.
Jeszcze do niedawna na głosy krytyczne wobec polskiej polityki odpowiadałem niezmiennie: mamy za sobą 200 lat niewoli i nie nauczymy się reguł zdrowej demokracji z dnia na dzień. Dziś jednak myślę, że jest w tym coś więcej. Pewna cecha wydaje się w Polakach silniejsza niż inne: bardzo trudno jest nam konstruować, dużo łatwiej niszczyć; łatwiej jest nam być w opozycji, niż dogadać się u władzy; chętniej walczymy o wolność, niż ją chronimy. Nie chcę tego nazywać cechą narodową czy naszą naturą, bo to zakrawałoby na rodzaj rasizmu, który umożliwiałby nam tłumaczenie i usprawiedliwianie swoich porażek i niemocy.
Ten rys polskości zauważał już Adam Mickiewicz. Kilkanaście dni temu czytałem w Gdańsku publicznie "Pana Tadeusza". W księdze VII "Rada" usłyszałem kłótnię polskich szlachciców - jakbym słyszał jazgot w Sejmie. I słowa Maćka Dobrzyńskiego:
"To póki o wskrzeszeniu Polski była rada,
O dobru pospolitym, głupi, u was zwada?
Nie można było, głupi, ani się rozmówić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! A niech no kto podda
Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd! (...)".
Więc kiedy trzeba robić coś dla ojczyzny, nie możemy znaleźć porozumienia. Lecz wystarczy jeden prywatny impuls - przeciwko bogatszemu, przeciwko sąsiadowi, przeciwko innemu - by wstąpił w nas duch jedności i porozumienia.
Dziś zatem nie zamierzam całej nieudolności polskiej demokracji składać tylko na karb trudnej historii. Nie jestem już bowiem pewien, czy rzeczywiście nie istnieje pewna wspólna naszemu społeczeństwu skłonność do rozkładu. Jeżeli grupę ludzi łączy jedno miejsce na ziemi, jeden język, tradycja, religia, ci sami sąsiedzi, to może nie należy negować również wspólnoty pewnych cech? Może więc nie jest rasizmem stwierdzić, że jeden naród jest zdolniejszy do pewnych czynów, a inny mniej.
Muszę się zgodzić z opiniami formułowanymi przez niektórych, że demokracja w Polsce ma się coraz gorzej. Coraz więcej w niej wynaturzeń, a coraz mniej dialogu, którego uczył Jan Paweł II. Tylko że w przeciwieństwie do niektórych nie uważam, byśmy byli na to skazani. Wierzę, że populizm jest po prostu pewnym etapem dojrzewania demokracji. Jesteśmy w Europie, chronią nas europejskie struktury i w Polsce po prostu nie da się wprowadzić rządów autorytarnych. I nawet jeśli jest w Polakach skłonność do destrukcji, to można ją przezwyciężyć, jestem o tym przekonany.
Może to niepopularne, co powiem, ale trzeba po prostu wziąć się do roboty. Wszyscy - od samej góry, od klasy politycznej, po każdego z nas na dole. Bo demokracja jest obowiązkiem każdego z nas. "Róbmy swoje" - śpiewał Młynarski. On śpiewał, ja jestem aktorem - każdy niech dobrze robi swoje. Musimy się kształcić, musimy się rozwijać. To kosztuje, ale procentuje. Czy politycy są w stanie zrozumieć odpowiedzialność, jaka na nich ciąży? Tak. Czy zrozumieją?»
"Obrażanie się na polityków to głupota"
Andrzej Seweryn
Dziennik nr 218/18.09.07
16-09-2007