Wczoraj po raz pierwszy poczułam zapach truskawek. Był tak intensywny, że przebijał przez smrodek spalinowy, sąsiadujący z warzywniakiem. Co prawda nie dam 7 zł za kg, ale co sobie smaku narobiłam, to moje A na więcej grzecznie poczekam
Razem z zachwytem nad pojawiającymi się na skwerkach truskawkami przyszła obawa o moich alergików.
Właściwie to trudno się obawiać, gdy nie wie się tak naprawdę, ilu uczuleniowców się w grupie ma. Karty informacyjne, wypełniane przy przyjęciu dziecka na świetlicę, albo są dziewiczo czyste w miejscu przeznaczonym na opisanie stanu zdrowia dziecka, albo pełne zapewnień o bardzo dobrym stanie zdrowia. O tym, że Jasiu jest uczulony na cytrusy, dowiedzieliśmy się, gdy nam zaczął puchnąć po wypiciu soku pomarańczowego. My z kolei o mało nie spuchliśmy, gdy ucząca się na pielęgniarkę mama Jasia, poinformowana przez nas o reakcji alergicznej dziecka, odparła, że żadne takie - jej syn był, owszem, alergikiem, ale już nim nie jest.
Kilka dni temu dwoje z naszych podopiecznych przyszło z chusteczkami w rękach i ciemnofioletowymi obwódkami wokół oczu. Dziewczynka była, co prawda, u swojej rodzinnej pani doktor (świetnie znającej sytuację rodzinną dziecka), ale ta nie przyjęła jej tym razem. Zażądała, by mała pacjentka przyszła z aktualnie "odjechaną" mamą. Szczęśliwie, znajoma alergolog przez telefon podpowiedziała, co podać dziecku. Przyjęła nas (prywatnie i za darmo) wczoraj. Chłopiec był u tej samej pani doktor rodzinnej w poniedziałek. Niefortunnie jedne z zapisanych kropli do oczu, zamiast pomóc, dodatkowo podrażniły spojówki.
Wczorajszy wieczór spędziłam zatem najpierw u alergologa, potem na poszukiwaniu apteki, w której mają Te krople, wreszcie na przekonywaniu dwójki zainfekowanych dzieci, że krople do oczu nie szczypią, płyn do nosa nie gryzie, a tabletka jest do buzi, a nie do kosza.
Mama chłopca pójdzie z nim na wizytę kontrolną, z dziewczynką do poradni alergologicznej prawdopodobnie będę chodzić ja.
Wracając do domu, przypomniałam sobie, że X-owi właśnie skończył się urlop. Rozwieszone na balkonie pranie było najlepszym dowodem na to, że żeglarz zawitał do portu. Pomyślałam sobie, jaka by była kłótnia na dzień dobry, gdyby się dowiedział, że - zamiast czekać na Niego w domu z plackami, uściskami, no dobra, nawet truskawkami, biegałam z obcymi właściwie dziećmi do lekarza.
A tak, zamiast kłótni, czekał na Niego ktoś inny. Czyli niby dobrze. Dzieci zdiagnozowane, X ukontentowany, tylko mi oczy wyskoczyły raptem w mokrym miejscu. Puściłam sobie Pani monolog, rozpoczynający piosenkę "C'est si bon". Może rzeczywiście powinnam mniej myśleć, skoro "inne nie myślą i też jakoś im idzie", albo na odwrót - więcej zacząć myśleć - tyle że o sobie...
Dziękuję, że Pani jest,
etea
ps A klucz do poprzedniego wpisu wydeletowałam