Jasna strona mocy-"Szczęśliwe dni "

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Jasna strona mocy-"Szczęśliwe dni "

Postprzez aleksandra Wt, 16.01.2007 13:21

Pani Krystyno!
Czy będzie Pani marcu na Festiwalu sztuk przyjemnych i nieprzyjemnych w Łodzi ?
Pozdrawiam Serdecznie!




Jasna strona mocy
"Szczęśliwe dni" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Iga Nyc w tygodniku Wprost.

Rok Becketta doczekał się świetnego, choć nieco spóźnionego zakończenia - spektaklu "Szczęśliwe dni" w reżyserii Piotra Cieplaka.

Winnie i Willie to zbliżające się do kresu życia małżeństwo. Oboje walczą, by wyrwać życiu choćby jeszcze krótką chwilę. Cieplak nie potraktował Becketta jak świętej krowy dramaturgii i wprowadził do tekstu pewne modyfikacje. Dorzucił też sporo optymizmu do ponurej sztuki i zmienił zakończenie; zamiast duszenia mamy pocałunek. Spektakl jest niemal solowym, brawurowym popisem Krystyny Jandy. Importowany z Krakowa Jerzy Trela pełni przede wszystkim funkcję scenicznego gadżetu, a jego występ sprowadza się do przedefilowania przed nosem widowni i wydania kilku ryków zza ściany. Ale jest nieodzowny, bo stanowi punkt odniesienia monologu głównej bohaterki. Cieplak dokonał niemożliwego - udowodnił, że dramaty Irlandczyka nie muszą być ani nudne, ani pesymistyczne. Jego Beckett stanął po jasnej stronie mocy.»



"Jasna strona mocy"
Iga Nyc
Wprost nr 3/21.01

16-01-2007





Trzy po trzy
"Trzy siostry" w reż. Krystyny Jandy, Natashy Parry i Krystyny Zachwatowicz w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Anna Wróblowska w Art Papierze.

«Spektaklem "Trzy siostry" według Antoniego Czechowa Teatr Polonia zainaugurował działalność Dużej Sceny. W tydzień po premierze widzowie Teatru Rozrywki w Chorzowie mogli zobaczyć najmłodsze dziecko Krystyny Jandy.

Janda znana jest jako reżyser "teatru kobiecego". Tak też było w przypadku tego spektaklu - Czechowowską opowieść o kobietach zrealizowały w większości panie, a w spektaklu dominują kobiece kreacje aktorskie. Mężczyźni stanowią jedynie tło. Do współpracy nad spektaklem Janda zaprosiła Natashę Parry (prywatne żonę Petera Brooka), wybitną aktorkę angielską, dla której praca ta miała być reżyserskim debiutem. Niestety, ze względu na wcześniejsze zobowiązania, po miesiącu prób Parry opuściła Warszawę, a reżyserską pałeczkę przejęła Krystyna Janda. Uzbrojona we wskazówki poprzedniczki i wspomagana przez jej asystentkę, ruszyła do boju o Czechowa. Jaki był wynik tej walki? Przedstawienie wierne autorowi, klasyczne w swej formie oraz poprawne. Niestety jedynie poprawne.

U Czechowa nikt nikogo nie słucha, nikogo nie obchodzi, co inni mają do powiedzenia. Bohaterowie żyją obok siebie, mówią tylko do siebie, są samotni, choć egzystują wśród ludzi teoretycznie im bliskich. Tytułowe siostry tkwią we wspomnieniach lub marzeniach o świetlanej przyszłości, a jednocześnie nie potrafią zrobić nic, by te marzenia spełnić. Marazm, w którym się znajdują, odbiera im siłę do działania. Jednak Janda i Parry za punkt wyjścia obrały sobie nie psychologiczną analizę postaci dramatu, a jego warstwę obyczajową. Osią fabularną uczyniły postać Nataszy. Graną przez Agatę Buzek Nataszę poznajemy jako zahukaną panienkę, która nie potrafi odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości. Jednak w chwili, w której zostaje żoną Andrzeja (Piotr Kozłowski), wszystko diametralnie się zmienia: Natasza pokazuje pazurki, rządzi już nie tylko mężem, ale próbuje także zapanować nad siostrami i otoczeniem. Do pewnego momentu czyni to wszystko pod płaszczykiem troski o dzieci. Gdy jednak odczuwa, że jej pozycja w domu Prozorowów jest już wystarczająco silna, pozwala sobie nawet na to, by na oczach męża urządzać schadzki z kochankiem.

Degradację rodziny, której w tekście Czechowa towarzyszy stopniowe zwiększanie się władzy Nataszy, scenograf Krystyna Zachwatowicz ukazała za pomocą metafory stołu - symbolu rodzinnej więzi. W pierwszym akcie nakrywany do śniadania, przyozdobiony kwiatami stół, jest symbolem rodzinnych spotkań. W akcie drugim zostaje pozbawiony obrusa i zastawy, znajduje się na nim tylko samowar i kilka dziecięcych zabawek. Natomiast w akcie czwartym rodzinny mebel leży przewrócony w ogrodzie, służąc za miejsce składowania zabawek i piaskownicę dla dzieci. To, co dzieje się ze stołem, w metaforyczny sposób odzwierciedla zanik więzi między domownikami. Natasza zwyciężyła! Jednak to nie ona, lecz Masza w wykonaniu Marii Seweryn zasługuje na szczególną uwagę. Seweryn z pomocą oszczędnych środków wyrazu stworzyła postać, która na długo zapada w pamięć. Z jednej strony nieobecna duchem, ciągle trzyma rękę na pulsie. Za każdym razem, kiedy Masza pojawia się na scenie, cała uwaga widzów skupia się tylko na niej. Trudno określić, dlaczego tak się dzieje. Może za sprawą noszonej przez nią, czarnej sukni, może dlatego, że jako jedyna mówi szczerze o swojej miłości. Doprawdy trudno powiedzieć, co zdecydowało o wyjątkowości roli Seweryn, ale pozostaje faktem, że nie można było oderwać od niej wzroku. Roztoczyła wokół siebie magiczną aurę, która zdobyła jej serca widzów.

Nieco gorzej wypadają pozostałe siostry. Joanna Kasperek-Artman sprowadziła postać Olgi do typowego schematu starej panny gotowej wyjść za każdego, który jej się oświadczy. Jest na scenie, a jakby jej nie było. Ponadto w jednej ze scen, w której siostry się śmieją, jej uśmiech jest sztuczny, upozowany. Aktorka uważnie obserwuje swoje koleżanki żeby nie przeoczyć momentu, w którym należy przestać się śmiać. Jest to irytujące tym bardziej, że Kasperek-Artman nie jest nowicjuszką, trudno więc niedociągnięcia w jej grze zrzucić na karb braku niedoświadczenia. W postać Iriny, najmłodszej z sióstr, wcieliła się Hanna Konarowska. Jej Irina jest młodym dziewczątkiem, które za wszelką cenę usiłuje przekonać siebie i otoczenie, że już nie jest małym dzieckiem, a jednocześnie piszczy z zachwytu na widok kredek podarowanych jej przez Fiedotika (Maciej Sieczkowski). Głównym atutem Konarowskiej jest naturalność, z jaką kreuje postać Iriny. Szkoda tylko, że tak często jako środka artystycznego wyrazu używa płaczu.

Mężczyźni są w tym przedstawieniu jedynie tłem dla aktorskich kreacji kobiet. Jednak z tego tła wyróżnia się kilka postaci. Przede wszystkim zakochany w Irinie Solony Jakuba Wieczorka i lekarz wojskowy Czebutykin w wykonaniu Aleksandra Bednarza. Wieczorek, swoim silnym głosem raz po raz wzbudzał w widzach trwogę. Natomiast chwilę później, wypowiadając swoje sakramentalne "cip, cip, cip" Solony robił wrażenie potulnego człowieczka, zdobywając tym samym sympatię tych, których jeszcze nie tak dawno trwożył. Znudzoną publiczność rozbudzał także Aleksander Bednarz. Wojskowy lekarz Czebutykin, przyjaciel rodziny Prozorowów, wprowadza swoją osobą do tego ponurego domu odrobinę radości. Bednarz doskonale operuje szerokim wachlarzem aktorskich środków wyrazu, prezentując nam mnóstwo, nieraz skrajnych, emocji, które udzielają się publiczności. W prawdzie uczuć tkwi ogromna siła tego aktora.

Trzy siostry, trzy autorki spektaklu, trzy godziny na widowni, trzy ciekawe kreacje aktorskie. To wszystko, co ma do zaoferowania swoim spektaklem Teatr Polonia z Warszawy. Zatem, biorąc pod uwagę statystykę i zdrowy rozsądek, nie pozostaje nic innego, jak ocenić to przedstawienie na trójkę. Dla jednych to satysfakcjonująca ocena, dla innych dopiero punkt wyjścia do osiągnięcia satysfakcji. Każdy sam wie najlepiej, w której grupie się znajduje, jednak dla mnie wielki teatr zaczyna się dopiero od czwórki.»

"Trzy po trzy"
Anna Wróblowska
Art Papier nr 1
15-01-2007






Sukces nowych stołecznych scen
Jacek Weksler, szef teatrów warszawskich, zapowiada zmiany w ich pracy. Zanim do tego dojdzie, radzą sobie, jak umieją. Coraz częściej z powodzeniem - pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

«Miniony rok był łaskawy dla teatromanów. Dzięki pasji i determinacji Krystyny Jandy w samym centrum Warszawy zyskali nowy Teatr Polonia w miejsce dawnego kina. Aktorka doprowadziła tam z początkiem grudnia do pierwszej na dużej scenie premiery, "Trzech sióstr" Antoniego Czechowa. Inscenizację wraz z nią podpisała uznana angielska aktorka Natasha Parry, żona Petera Brooka, i Krystyna Zachwatowicz.

Nowa scena wyłania się z chropawych, czarnych ścian. Stroma amfiteatralna widownia zapewnia dobrą widoczność także z dalszych rzędów. Na oparciach pobłyskują mosiądzem tabliczki z nazwiskami fundatorów wygodnych foteli. To jedna z tych sal teatralnych, w których widz czuje się jak u siebie.

Tak było zresztą i wcześniej, choć mniej elegancko, gdy Krystyna Janda sadzała gości w bocznym pomieszczeniu. Na składanych krzesełkach skupiali się wokół małej estradki, gdzie - podczas budowy głównej sali - odbywały się premiery kameralnych widowisk. Klimat i dobre imię teatr zawdzięcza głównie monodramom: Jandy ("Ucho, gardło, nóż" Vedrany Rudan, "Skok z wysokości" Leslie Ayvazian) i Katarzyny Figury ("Badania terenowe nad ukraińskim seksem" Oksany Zabużko). Scena zaprasza też twórców poszukujących własnej drogi, jak Przemysław Wojcieszek. Zaadaptował on śmiałą obyczajowo powieść Rujany Jeger "Darkroom". Przedstawienia odważne, a nawet prowokacyjne w treści i wyrazie artystycznym, zapracowały na wizerunek Teatru Polonia jako sceny otwartej na wyzwania współczesności, z nienachalnym tematycznym ukierunkowaniem na sprawy kobiet. Teatralna komercja - jak w przypadku każdej prywatnej sceny - jakkolwiek z ambicjami. Brawo.

Pomieszczenie innego nieczynnego kina (Przodownik) przy ul. Olesińskiej na Górnym Mokotowie znakomicie służy Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka, gdzie Ondrej Spi¹ák wystawił jego "Kowala Malambo". Powodzenie widowiska sprawiło, że zostało przeniesione do Teatru Studio Buffo.

W dawnym basenie YMKI coraz lepiej prosperuje Teatr Montownia. Obok swoich żelaznych propozycji daje też nowe premiery. "MP3" to warsztat muzyczny, efekt pracy nad piosenką Mariusza Benoit z grupą studentów warszawskiej Akademii Teatralnej. Znane przeboje w świeżych, porywających interpretacjach sprawiają, że tego widowiska nie wolno przegapić.

Paweł Aigner z polotem i fantazją wystawił tam natomiast tragigroteskę "Wojna na trzecim piętrze" Pavla Kohouta, ze świetnymi rolami Izabeli Dąbrowskiej i Rafała Rutkowskiego. Grają spokojnych ludzi, którzy wbrew własnej woli stają się zakładnikami siłowej rozgrywki z sąsiednim państwem.

Montownia w byłej pływalni trwale wrosła w artystyczny pejzaż Warszawy. Użycza swych pomieszczeń także inicjatywom z zewnątrz. Przenosi się tam np. rewelacyjne przedstawienie "Bomba" Macieja Kowalewskiego z Teatru M25, pokazywane dotąd w postindustrialnym wnętrzu przy ul. Mińskiej na Pradze.

Montownia część repertuaru - np. swoją słynną "Zabawę" Mrożka - gra specjalnie dla cudzoziemców po angielsku. Dziś i jutro będą tam pokazane "Trzy siostry -zagubione w czasie" wg Czechowa w reżyserii Hyoung Taek Limba. Ojczysty język koreańskich aktorów będzie tłumaczony na angielski.»

"Sukces nowych stołecznych scen"
Janusz R. Kowalczyk
Rzeczpospolita nr 3
04-01-2007
Avatar użytkownika
aleksandra
 
Posty: 846
Dołączył(a): Cz, 17.11.2005 23:58

Postprzez Krystyna Janda Cz, 18.01.2007 04:51

Bardzo dziekuję. Tak, w tym roku też festiwal . Jedziemy z Beckettem.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja