KRYSTYNA JANDA ZNÓW O KOBIETACH
W Teatrze Polonia inauguracja Dużej Sceny i premiera "Trzech sióstr"
Dorota Wyżyńska: Na forum gazeta.pl ktoś napisał: "Polonia to teatr, w którym świeci słonce". A dla Pani Teatr Polonia to...
Krystyna Janda: To takie miejsce, w którym od czasu do czasu świeci słonce. Zdarza się, że jest za chmurami. ¦wieci najczęściej na szczęście podczas spektakli.
Kiedy po raz pierwszy napisaliśmy w "Gazecie", ze Krystyna Janda buduje teatr, w ciągu jednej doby odezwało się na forum ponad dwieście osób, które komentowały zdarzenie. Pisali: "Trzymamy kciuki", "Pani Krystyno, wspaniale." Widzowie bardzo Panią wspierają. To pomaga?
Przez ten rok na małej scenie zagraliśmy ponad 300 spektakli. Zagraliśmy aż tyle, bo ludzie bardzo tego chcieli. Przychodzili tu z radością. Mówili wprost, że chcą nam pomóc, że kupując bilet, mają poczucie, że dokładają swoją cegiełkę. Stosunek widzów do tego teatru jest niekonwencjonalny, nierutynowy. Ktoś z widzów przyniósł nam nawet księgę pamiątkową, żeby inni mogli wpisywać swoje uwagi, miłe słowa, które rzeczywiście podczas tej "batalii o teatr" nam wszystkim są bardzo potrzebne. Sama bym na to nie wpadła!
Polonia to teatr, w którym czuje się rodzinną atmosferą. A Krystyna Janda nie siedzi w swoim gabinecie, ale można ją spotkać np. w kasie.
Nie siedzę w gabinecie, bo nie mam swojego gabinetu. Ten teatr jest tak mały, że nie ma miejsca na gabinety. Mam swój mały pokoik na zapleczu, ale częściej przebywam w foyer albo w pokoju przy kasie. Rozmawiam z ludźmi, którzy do nas przychodzą, przy okazji, w naturalny sposób dowiadując się, czego od nas oczekują albo co sobie myślą. Zresztą nasza publiczność może tu spotkać aktorów, muzyków, pracowników teatru, ot tak, przy okazji.
Na otwarcie dużej sceny premiera "Trzech sióstr" Czechowa, "znów o kobietach" - pisze pani w ulotce spektaklu.
Od początku wiedziałam, że chcę otworzyć dużą scenę tytułem z klasyki. Marzyłam o Czechowie, pani Natasha Parry wybrała "Trzy siostry". Powiedziała, że "ma ochotę na ten tytuł. I będzie to spektakl o kobietach". Centralną postacią stała się Natasza, żona Andrzeja, która pojawia się w domu sióstr Prozorow i wprowadza nowe porządki. Ma odmienne poczucie prawdy, piękna, etyki i moralności. Brakuje jej dobrego gustu i dobrego wychowania. Niszczy tradycje, niszczy ten dom, niszczy życie innych. Zresztą tak to napisał Czechow.
O jakich kobietach chcecie nam opowiedzieć?
Kobiety Czechowa w gruncie rzeczy niewiele różnią się od nas. Bo czy brakuje dziś takich, które - jak Olga - poświęcają się dla innych, dla rodziny? A takich jak Irina, które szukają wielkiej miłości? Ale ta miłość nie przychodzi i z konieczności, żeby nie cierpieć, ale też nie tkwić w domowej, niedobrej dla niej atmosferze, decydują się na nieszczęśliwe małżeństwo. Są też i Masze, które żyją w związku, który nie daje im spełnienia, i mają świadomość przegranej, ale nie potrafią nic zrobić. Jest też wiele Natasz, które zdobywają każdy dzień brutalnie i bezwzględnie. W tej sztuce nie ma ani jednej szczęśliwej miłości. Pierwszy akt rozpoczyna się radośnie, jasno, nic nie zapowiada tragedii. A potem wszystko toczy się tak jak w życiu większości z nas. Okazuje się, ze inne były marzenia, nadzieje, wyobrażenia, a to, czego przychodzi nam doświadczyć, jest szare, nijakie, często tragiczne.
Spektakl firmują trzy kobiety: Natasha Parry, Krystyna Janda i Krystyna Zachwatowicz.
Casting i próby do spektaklu prowadziła Natasha Parry. Premiera planowana była na 10 listopada, ale mieliśmy, jak wiadomo, przestój w budowie sceny, więc otwarcie dużej sceny i premiera zostały z konieczności przeniesione na grudzień. Natasha ze względu na wcześniejsze zobowiązania musiała wyjechać do Nowego Jorku. Przekazała nam spektakl. Uznałyśmy wspólnie, że to ja doprowadzę go do premiery. Kluczowa jest też scenografia pani Krystyny Zachwatowicz. Bardzo prostymi środkami i rekwizytami opowiada nam, jak zmienia się ta rodzina po wkroczeniu do niej Nataszy. Dom, który był czysty, jasny, ze stołem nakrytym białym obrusem, od drugiego aktu jest nagle bałaganiarski, zawalony zabawkami: wózki, koniki na biegunach, lalki. Stół, który jest symbolem tej rodziny, w drugim akcie nie ma już obrusa. W trzecim służy jako pomocnik do ubrań dla pogorzelców. W czwartym jest w ogrodzie i wywrócony do góry nogami jest piaskownicą dla dzieci Nataszy.
Trzy najważniejsze momenty w trakcie budowy Teatru Polonia.
Pierwszy... to decyzja, że trzeba to kupić, że to ma być właśnie tu. Ogromne ryzyko graniczące z szaleństwem. Drugi moment to równie trudna decyzja, kiedy w pełni rozpędzonego remontu, za namową naszych architektów uznaliśmy, że remontowana duża scena jest za płytka, że będą problemy ze światłem, że niewiele w związku tym da się na niej zagrać. Nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, zdecydowałam zatrzymać remont i zaczęłam walczyć, aby tę scenę pogłębić, i to natychmiast, żeby potem nie kosztowało to podwójnie. To wywróciło nasz projekt do góry nogami, to był prawdziwy zawrót głowy. Trzeci taki moment to było otwarcie małej sceny, nigdy tego nie zapomnę. 28 października zeszłego roku zaczęliśmy grać na budowie, w ledwo pozamiatanym holu, i od tego dnia się nie zatrzymaliśmy.
Co chciałaby Pani napisać w swoim dzienniku internetowym 2 grudnia, już po otwarciu dużej sceny?
Tak strasznie bym chciała napisać, ze się już niczym nie martwię. To wszystko przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Chciałabym mieć nadzieję, że będzie spokojniej. Że pewien etap został zakończony, że od 2 grudnia będę mogła spać o 2 godziny dłużej. Że my wszyscy tu w teatrze będziemy spokojniej spać i rzadziej popatrywać na siebie z paniką. Choć wiem, że spokojnie nie będzie już nigdy. I wszyscy, którzy są tu dookoła mnie, którzy ten teatr "robią", też to wiedzą, na szczęście. Nasza duża scena powinna być nazwana imieniem mojego męża, tak wiele Mu zawdzięczamy. My tu będziemy grać, pracować, a On pewnie oddali się do swoich filmów.
Rozmawiała Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza Warszawa
30 listopada 2006