Dzień Dobry.
To ja. Córka Żaby ze "Skoku z Wysokości" z przedstawienia z 29 lipca 2006 roku.
Byłam bardzo dumna z roli mojej mamy. Cała sala się śmiała!
Byłam w domu przez tydzień, na codzień mieszkam w Nowym Jorku, ale bardzo chciałam znów zobaczyć Panią, i po raz pierwszy Pani Teatr. Trzymam kciuki, żeby wszystko się udało. Kiedy mieszkałam jeszcze w Warszawie, z mamą często chodziłyśmy na Pani przedstawienia do Teatru Powszechnego. Uwielbiałam to, takie wyjścia we dwójkę, to było święto, to było coś. Niezapomniane chwile. I teraz znów, choć tylko wpadłam na tydzień, poszłyśmy na Pani sztukę. To naprawdę bardzo cenne.
Ale dlaczego tak właściwie piszę? Od jakiegoś czasu jestem pod wrażeniem, wpływem Pani lektur. To ta inna, bardzo osobista, przystępna, "ludzka" strona. Mieszkam na obczyźnie, często czuję się zagubiona, nie pasuję. Lektura Pani książek przynosi mi ulgę. Po pierwsze dlatego, że tak pięknie jest w niej przedstawione życie rodzinne kobiety pracującej: te rytuały, te śniadania, święta, radość chwili. Naprawdę chce się żyć, naprawdę chce się być na kupie, uwielbiać każdego i wszystkich. I te piękne opisy naszego kraju, krajobrazów, mentalności, tradycji. Różne pory roku, różne sytuacje, a jednak zwycięża optymizm i podziw. Tak strasznie chce mi się wracać do Polski, do wrześniowych przymrozków, marcowych wiatrów, wiosennego błota, czerwcowej ulewy. Do tej swojskości. Tęsknię.
Ale najważniejsze, co wyłania się z lektury Pani dzienników (wolę czytać wersję drukowaną od internetowej, czytam w metrze w drodze do pracy) to po prostu ta energia, ten optymizn, radość życia, które są uniwersalne, niezależnie od tego gdzie się jest i jaka jest sytuacja. Uwielbiam to, uwielbiam ten entuzjazm, jest absolutnie zaraźliwy. Nie ważne, gdzie jestem i gdzie będę, ale te opisy codzienności stworzone przez Panią tak szalenie inspirują. Proszę o więcej.
Pozdrowienia
Ula, która na skałę się wdrapała i zejść nie mogła.