I ja jeszcze dorzucę parę zdań na temat wizyty Shirley Valentine w Poznaniu w dniu 29 maja 2006 o godzinie 17.00.
- 2 pełne godziny na scenie, na okrągło, bez chwili wytchnienia, nie licząc 15 minutowej przerwy na zmianę dekoracji i przypuszczam, że jednak na mały oddech dla aktorki(i zaraz następny spektakl, czyli 4 godziny prawie non stop!) - naprawdę trzeba mieć niezła kondycją fizyczną. Także jeśli chodzi o głos.
Naprawdę sztuką jest, by tekst w sumie nieco banalny - rozmowy gospodyni domowej (czyniącej swoje codzienne powinności), ze ścianą w kuchni, przekazać w tak atrakcyjny sposób, by sala co rusz wybuchała śmiechem, a gdy trzeba - cichła w zadumie.
Oczywiście, dzieje się tak też za sprawą dramaturga Willa Russella, autora "Shirley Valentine" (napisał też "Edukacje Rity"), który naszpikował ją wieloma humorystycznymi akcentami, nie stroniąc momentami od delikatnej pikanterii. Ale zasługą pani Jandy jest, że ten komediodramat na jedną osobę skrzy, jest pełen życia, a widz ma wrażenie, że scenę zaludniają postaci, o których tylko się opowiada.
Spotkanie z "Shirley Valentine" w wersji Krystyny Jandy dnia 29 maja 2006 roku uważam za udane. Bawiłam się świetnie. Łzy ze śmiechu ciekły po policzkach, czasem może zabłąkała się jakaś ze wzruszenia.
Szkoda tylko, że obsługa techniczna nie zadbała, by kuchenka działała i nie zapachniało nam gotowanymi ziemniakami i sadzonymi jajkami (czego zresztą aktorka nie omieszkała wytknąć - widać jej też na tym zależało), które Shirley szykowała dla męża na obiad, oczywiście jak co dzień.
Co ciekawe, na sali było mnóstwo mężczyzn, w tym młodych, zresztą w średnim wieku także. I to oni smiali sie najgłosniej, czasem wręcz rżeli. Tylko nie jestem pewna czy z Shirley sie smiali, czy z siebie, tzn. z jej męża. Któraś z pań pisze na forum, że sztuka ją zasmuciła, bo ci sami panowie, "jutro" staną na wycieraczce zadzwonią, wejdą do kuchni i zasiądą przy swojej misce. Ja jednak mam nadzieję, że ci roześmiani panowie z widowni to jednak nie są panowie- męzowie Shirley - jej mąż do teatru raczej sie nie fatygował, a już tym bardziej na babskie monodramy :-))
Dziekuję za fajne popołudnie. I mam nadzieję, ze z głosem pani Krystyny po tym maratonie jest wszytko w porządku?
PS. A w ogóle to witam wszystkich, panią Jandę i jej wielbicieli. ;-))