Udałam się dziś do słonecznego Saint-tropez, gdzie szalone dziewczęta w żółtych, stojących spódnicach słuchały skocznej muzyki z lat sześćdziesiątych...
Potem byłam w przedwojennej, zadymionej kawiarni w Warszawie, do której przyjechał rosyjski chór męski... może być chór Aleksandrowa (innego nie znam; co z tego, że wtedy chyba nie istniał).
Następnie poznałam Violettę Villas w wersji "ognista czerwień", która nagrała w życiu tylko dwie piosenki... Czarne oczy i Nie ma miłości bez zazdrości...
Zrozpaczony pan Gołas śpiewał "no, co ja ci zrobiłem?", jakby do mnie...
Rozmawiałam przy kawie z Kaliną Jędrusik.
Potem na mszy dyskutowałam z moim profesorem od historii na tematy ostateczne i (o, dziwo!) miałam argumenty! I cztery razy wychodziłam z kościoła, aby zademonstrować swój sprzeciw dla słów jakiegoś księdza...
Rozmawiałam z moim dzieckiem o Bogu (nie wiem tylko, ile ono ma lat, ale to prawdopodobnie chłopiec).
A! jechałam jeszcze na plan filmowy - były straszne korki, więc nauczyłam się obsługiwać kamerę...
A na koniec zastanawiałam się, jak rzucić papierosy, których nie palę...
Ja mam chyba rozdwojenie jaźni - co najmniej!! A to wszystko dzieje się codziennie w mojej głowie!!! Pierwszy raz podsumowałam... chyba coś jest nie tak....
Pozdrawiam zatopiona w rosyjskich rytmach i Dostojewskim!!
PS Będzie Pani w Lublinie!! Pysznie!! Już kupiłam bilet. Nie byłam na Uchu w niedzielę, 29.01 z powodu żałoby, a tu Pani do "mnie" przyjeżdża. Wariuję i do zobaczenia ;-)